Rotterdam 2014 #6: Idę na plażę...

Data:

„Han Gong-ju” (reż. Lee Su-Jin) to koreańska opowieść o radzeniu sobie z traumą i samotnością. Startujący w konkursie rotterdamskim, film został wcześniej doceniony na festiwalu w Pusan i Marrakeszu. Uzdolniona muzycznie nastolatka, z nieznanych początkowo powodów, zmuszona jest opuścić rodzinne strony i rozpocząć naukę w zupełnie innej szkole. Pilnie podejmuje naukę pływania, w wolnych chwilach gra na gitarze. Przeczulona na punkcie nagrań wideo Gong-ju, zniechęca do siebie nowe koleżanki zachwycone jej talentem wokalnym, które próbują potajemnie nagrać jej śpiew, planując pokazać światu muzyczny debiut. Przeszłość, od której bohaterka ucieka dopada ją w nowym zaciszu, wówczas powód zmiany środowiska wychodzi na jaw szokując najbliższe otoczenie dziewczyny. Film zawierający w sobie wszystkie typowe cechy koreańskich dramatów, mimo poszatkowanej chronologii nie powinien znaleźć się w sekcji konkursu i na tle pozostałych jego propozycji wypada wyjątkowo blado. Podobną tematykę w ostatnich latach kino azjatyckie podjęło co najmniej kilkakrotnie, więc o ile jako debiut film wychodzi obronną ręką, o tyle nie wnosi za wiele nowego dla miłośników skośnookiego kina.

Nieco więcej radości z oglądania przynosi „Lake August” (reż. Yang Heng). Fani rozciągniętych w nieskończoność, kontemplacyjnych ujęć będą zachwyceni, dopieszczone kadry przedstawiające bohaterów na tle tytułowego jeziora oraz krajobrazów górskich mocno zapadają w pamięć. Przeżywający śmierć ojca i porzucony przez dziewczynę Ah Li potrzebuje chwilowych wakacji. Ucieczka od wielkomiejskiego zgiełku na łono natury przynosi ukojenie w towarzystwie kolegi ze szkolnych lat oraz jego kochanki. Trójka relaksuje się nad jeziorem, pije piwo i rozmawia o mało istotnych rzeczach, ale taki właśnie sposób spędzania czasu, pewnego rodzaju stopklatka, ma działanie terapeutyczne. Ten najbardziej przystępny film reżysera pokazywano w sekcji Spektrum, wart jest obejrzenia koniecznie na dużym ekranie.

Majestatyczne ujęcie ścinania drzew podczas mglistego poranka otwiera dokument „Costa da morte” (reż. Lois Patino) startujący w sekcji Bright future. Hiszpańskie wybrzeże wzięło swoją nazwę od niezliczonej ilości wraków statków, które rozbiły się na tym terenie, a także gniewnych burz. Linia morza przedstawiona w filmie nie ma drapieżnego i niszczycielskiego charakteru, wysłuchujemy filmowanych z dystansu spokojnych rozmów rybaków i właścicieli kutrów w trakcie połowów ryb, oglądamy statki bujające się na falach. Pielgrzymi do legendarnego Finisterrae odpoczywają na piknikach, plażowicze sennie spacerują w morzu, a myśliwi polują z pomocą psów na dziką zwierzynę. Nie do końca równa, ale przyjemna pocztówka dla potrzebujących odrobiny słońca w środku polskiej zimy.