Rotterdam 2014 #3: Bulwersująca eksploatacja.

Data:

Drugim filmem konkursu walczącym o rotterdamskiego tygrysa są „Betonowe chmury” (reż. Lee Chatametikool). Punktem wyjścia opowieści o samotności i rozstaniach jest samobójstwo ojca rodziny, który skacze z dachu. Jego najbliżsi organizują pogrzeb, z czym wiąże się ściągnięcie jego starszego syna aż z Nowego Jorku. Przyjeżdżając na miejsce, do Bangkoku, bohater odkurza stare kąty i odświeża znajomość z byłą dziewczyną pracującą dla korporacji. Realizator filmu jest stałym współpracownikiem Apichatponga Weerasethakula, ale widać tu próbę rozwinięcia autonomicznego stylu. Emocje bohaterów zdają się być metaforycznie podkreślane przez rzuty kamery na niedokończone budynki, beton okalany rusztowaniami. Niemniej chłodny, industrialny charakter zdjęć przerywany jest wstawkami telewizyjnymi nachalnie portretującymi komercję współczesnego świata powodującą dewaluację uczuć, rozdarcie między być, a mieć. Film ma swój urok, wielbiciele kina azjatyckiego na pewno tytułem nie pogardzą, ale może ich zniechęcać nierówna fabuła i soap operowe cytaty serwowane w tonacji serio.

Kilka lat upłynęło od czasu ostatniego spotkania z reżyserem „Wielkiej ciszy”. Philip Gröning powraca równie poważnym i dotkliwym filmem pt. „Żona policjanta”. Dostrzeżona przez krytykę w Wenecji opowieść przepięknie fotografuje rodzinne życie niemieckiego mundurowego. Całość opowiedziana jest w prawie sześćdziesięciu rozdziałach, charakter zdjęć przywołuje skojarzenia z „Drzewem życia” Terence’a Mallick’a, które jednak przy kontemplacyjnej kamerze Gröninga wypada jak teledysk stacji muzycznej. Trzygodzinna epopeja niespiesznie rozwija rodzinny dramat, po kilku rozdziałach dyskretnie pojawiają się sygnały nadciągającego kataklizmu. Sceny przemocy kontrapunktowane są pięknymi ujęciami przyrody, zmieniających się pór roku, a także tajemniczą postacią starszego mężczyzny, przypuszczalnie krewnego, pełniącego rolę niemego obserwatora. Zastrzeżenie może budzić stosowanie podziału na rozdziały opowieści, ale nie zmienia to faktu, że reżyser bardzo poważnie potraktował swój powrót na duży ekran. Film prezentowano w sekcji Spektrum.

Fanatycy filmowego voyeuryzmu mogli zrealizować się na projekcji filmu „Atlas”. Francuski reżyser, Antoine D’Agata wcześniej zainteresowany głównie fotografowaniem krajobrazów zalicza zjazd po równi pochyłej w kierunku ludzkich upodleń i półświatka. Podróżując po świecie nawiązał kontakty z narkomanami oraz prostytutkami i na potrzeby filmu fotografuje ich nagie, nierzadko zdeformowane ciała. I tu zaczyna się problem, bo o ile mroczne zdjęcia są naprawdę pięknie stylizowane, to reżyser filmuje także siebie uprawiającego seks z kobietami z Ukrainy, Tajlandii czy Indii. Nieme, często spowolnione ujęcia uzupełniane są z offu przemyśleniami prostytutek na temat ciała, uzależnień, bólu istnienia spowodowanego upodleniem. Seans podzielił widownię, część osób uznała film za udany i poetycki eksperyment, drugiej stronie sprawa eksploatacji systemu przez reżysera uwierała jak kamień w bucie, w końcu film znalazł się na festiwalu i kiepsko brzmi uzasadnienie, że to osobisty pamiętnik prezentujący przyjaciół Antoine’a. Inny argument broniący filmu odnosił się do malarstwa Egona Schiele, który również portretował obsceniczność półświatka, a doceniony został dopiero jako twórca już nieobecny wśród nas. Zarzuty widzów musiały przyjąć na siebie producentka i montażystka filmu, ponieważ reżyser nigdy nie pojawia się na publicznych pokazach. W Rotterdamie ten nietypowy katalog mroku znalazł się w sekcji Bright future.